Strona:PL Sand - Joanna.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
420

— Joasiu, czyliż przebaczasz temu nędznikowi?
— Bóg przykazuje wszystkiém przebaczyć; a potém z pana Marsillat nie jest zły człowiek. Chciał sobie tylko głupi żart trochę ze mnie zrobić. Wiécie sami, że z niego chłopiec, co ma brzydkie zwyczaje. Chce tylko zawsze dziéwczęta ściskać i całować. Mnie się to nie podoba, i ręczę wam, żebym była w krótce z nim skończyła. Jestem mocniejsza jak on, i nigdy by mnie nie był pocałował. Ale jemu się podobało mnie zamknąć w swoim pokoju i tysiąc różnych rzeczy mi prawić, aby tylko przeszkodzić mojemu odejściu. Zdaje się, jak gdyby chciał mnie u siebie całą noc zatrzymać, aby potém ludzie źle o mnie mówili. Dla tego téż bardzo byłam rada, kiedym usłyszała wasz głos i chrzestnego panicza. Ale on się tak rzucał, jak gdyby was chciał zabić obudwóch. Wziął strzelbę i rzekł do mnie: „Jeżeli nie udasz, że dobrowolnie tu jesteś ze mną, to roztrzaskam głowę twojemu Anglikowi.“ Nie chciałam aby się jakie nieszczęście stać miało, gdyż on w tej chwili był jak szalony, a to, coście z po za drzwi do niego mówili, tak go gniewało, że mi wiele rzeczy nieprzyjemnych i groźnych nagadał. W tedy to, bojąc się z jednéj strony, ażeby w złości nie wystrzelił, a z drugiéj wstydu, gdybyście mnie u niego znaleźli, a ja bym się bronić nie mogła przeciwko temu, coby o mnie złego mówił, skłoniłam się do tego, aby przez okno wyskoczyła. Było właśnie tyle miejsca, żem się przecisnąć mogła. Prawdę mi powiedział, że okno było wysoko. Jużem raz chciała tamtędy wyskoczyć. On powiedział, że się zabiję. Ale wolałabym się była sama zabić, jak żeby mego chrzestnego panicza lub was zabić miano.