Strona:PL Sand - Joanna.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
384

się na to, że jestem nieszczęśliwy, byle tylko ty sama nie byłaś nieszczęśliwą!
Joanna jeszcze raz wstała, i starała się drzwi otworzyć.
— Panie Leon — rzekła, — przemawiacie do mnie bardzo uczciwie; ale ja nie rozumiém wcale tych wszystkich rozpraw o miłości, i zawsze się mi coś zdaje mimowolnie, — wybaczcie mi to, proszę, — że sobie ze mnie tylko szydzicie. Otwórzcież raz drzwi, niech sobie pójdę.
— Zatrzasnęłaś zamek, — rzekł Marsillat, udając, że otworzyć nie może. — A teraz sam nie wiém co to będzie. Bądź tylko cierpliwą, jeszcze raz sprobuję. Klucz upadł, pomóżże mi go poszukać.
Joasia tego sobie ani przypuścić nie mogła do myśli, żeby Marsillat klucz miał miéć w kieszeni. Zaczęła więc szukać w swej prostocie. Marsillat się do niéj zbliżył, i niecierpliwością uniesiony, objął ją swojemi rękami.
— Puść mnie pan, — rzekła Joanna z siłą go odtrącając, — albo będę myślała, że z pana człowiek najobłudniejszy w świecie.
— Prawdziwie Joasiu, że cię nie widziałem, — rzekł Marsillat oddalając się, — a twój strach trochę śmieszny się mi wydaje. Czegóż się odemnie obawiasz? Ja tylko przyjaźni trochę żądam od ciebie, a ty mi najsroższą wzgardą odpłacasz.
— Nie panie, nie; ja bym się nigdy nieośmieliła was pogardzać, — rzekła Joanna, — ale ja bym chciała wrócić raz już do Toull, a wy mnie jak na złość tutaj zatrzymujecie!