Strona:PL Sand - Joanna.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
259

nowczym, jak gdyby powiedzieć chciała: Jedź sobie zdrów twoją drogą.
— W istocie, dziwię się nad tobą, — rzekł Marsillat, wstrzymując swoję klaczkę. — Dziewczyna taka jak ty, niepowinnaby nigdy iść tak daleko, niemając ze sobą przyjaciela dla obrony.
— Ja się niczego nie boję, panie Leon; bóg dobrotliwy wszędzie jest ze mną.
— A twój kochanek może nie daleko.
— Dobrze, dobrze, żartujcie sobie! wy wiecie dobrze o tém, że ja i kochanek, to nie chodzi w parze.
— Widzę ja dobrze, że w parze nie idziecie, ale ja sądzę, że się gdzieś zdybać możecie.
— Niech się pan ze mną nie draźni panie Leon; nie bardzo mi się na śmiéch zbiéra.
— Czy doprawdy, moja luba Joasiu? Czyliżby cię kto skrzywdzić miał w zamku?
— To nie, panie Leon; oni są za nadto dobrzy do tego. Ale moja ciotka słaba, a ja może już przyjdę za późno. Może ją już umierającą zastanę. Czy niewiecie jak ona się ma, panie Marsillat?
— Dla czegóż ty się mnie o to pytasz?
— A bo do pana, to wiele ludu różnego zewsząd przychodzi, może téż był kto i od nas.
— Dopiéro przed dwoma godzinami wróciłem z Gueret, i byłem zmuszony odjechać natychmiast do mojéj wioski La Villette. Któż ci to doniósł o słabości twojéj ciotki?
— A to ten człowiek niepoczciwy, Raguet. Może jeszcze i skłamał nawet, aby mnie tylko zgryść.