Strona:PL Sand - Joanna.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
22

cowite, powracają w swe góry, aby się poświęcić staraniom koło swoich własnych rodzin, są zwykle najlepsze gospodynie; a te, które nigdy ze swoich gór w świat niewyjrzały posiadają niewinność niekiedy więcéj szacowną jak wszelka mądrość ich towarzyszek.
Piérwszy mieszkaniec gór de Toull, z którym Wilhelm de Bousac wszedł w rozmowę, był to lis szczwany, wesoły, żartobliwy, szyderczy i rozmowny, ale zarazem z rzędu tych, którzy się nieufnością powodują, — tą roztropnością biédaka, która się nieda ułudzić ani sukniom ładnym, ani słóweczkom miodowym. Dla tego téż nie ruszył się wcale z kamienia na którym siedział pożywając chléb swój gruby, czarny, i gratis prowadząc rozmowę z młodzieńcem podróżującym, dopokąd tenże niedodał do swojego żądania usługi owe słowo czarodziejskie wynagrodzenia i zapłaty, którego mu dobrze pamiętać w téj podróży polecono. Skoro tylko wymówił tę formułę tajemniczą, stary Leonard zwolna nóż swój złożył, resztę séra schował do torby, i chwytając konia za uzdę, któren z wielką biédą się piął po téj ścieżce kamieniami zawalonéj, za obowiązek sobie poczytał poprowadzić Wilhelma na ile możności najlepszy spoczynek.
— Zaprowadziłbym pana do szkólnego, szekł starzec, ale cóż, kiedybyście u niego nic nie znaleźli, chyba główkę surowéj cebuli. Zaprowadziłbym was to samo do księdza proboszcza, cale cóż, kiedy wziął mojego chłopaka z sobą, i poszedł w góry z panem bogiem do umiérającéj kobiéty, aby ją wysłuchać spowiedzi...... Zaprowadziłbym także panicza do siebię, ale cóż, kiedy moja kobiéta poszła w pole, a ja sam muszę iść i grób