Strona:PL Sand - Joanna.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
271

czyło jakby sobie tego był sam życzył; a od dwóch lat, w przeciągu których nadaremnie pragnął chciwie posiadania najpiękniejszéj z dziéwcząt z ziemi Combraille, często miewał napady przykrości i markotności przeciwko sobie samemu i przeciwko niéj, przypominając sobie, że to po raz piérwszy dopiéro w walce tego rodzaju zwycięztwa odnieść nie mógł, chociaż w tym celu zadał sobie nierównie więcéj pracy, jak kiedykolwiek indziéj. Z rozkoszą to widział, że do zamku Boussac przyjętą została, w nadziei, że tam będzie w jego mocy; a podczas choroby Wilhelma, wszelkiemi sposobami się starał i wszelkich używał pozorów, aby o ile możności najczęściéj i najdłużéj bawić w zamku. Po obszernych chodnikach starego zamczyska, po których biegała w usłudze swojego panicza chrzestnego; a szczególnie wieczorem, kiedy na nią czatował na podwórzu lub w mleczarni, nakoniec, koło łóżka nawet gdzie wysilenie i osłabienie zupełne chorego prawie sam-na-sam z Joannną go zostawiało, nadaremnie używał wymowy swojéj nakazującéj i rubasznéj, swoich objetnic na zepsucie obliczonych i poufności swojéj, bo ją tém ani poruszył, ani na chwilę nawet przestraszyć nie zdołał. Miała ona sił ciała na tyle, aby się nie obawiać walki, któréj by nawet roztropność Marsillata nie była dopuściła, gdyż wiedział o tém dobrze, że jedno krzyknięcie, jeden odgłos głosu Joanny w tym domu milczącym i surowym byłby go mógł śmiésznością i wstydem okryć. Mową tedy tylko i siłą wymowności swojéj mógł się spodziewać nakłonić ją do swoich zamiarów; ale na wszystko, co jej mówił i przedstawiał, Joasia wzruszała ramionami:
— Ja niewiém, — rzekła do niego jak się wam