Strona:PL Sand - Joanna.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
144

— Nie chodźcie tam, mój paniczu chrzestny, — rzekła Joanna, która tem więcéj odwagi okazywała, że wierzyła w istocie w byt tych widm praczek; — te istoty tylko modlitwą od siebie odpędzić można.
— Módl się tedy za nami, dobra Joasiu, — rzekł Wilhelm z uśmiéchem. — Ktoś zapewnie, co nie zna tych nieszczęść, które cię przygniatają, chciał sobie zrobić taki żart niedorzeczny z ciebie. Ale nas tu jest trzech; nie bój się tedy niczego: Kadet! chodź z nami.
Nie, mój panie, nie! — odpowiedział Kadet, odsuwając się od nich, jak gdyby się chciał schronić przed nimi, — co ja, to nie pójdę!
— Cóż to i ty się boisz, niedołęgo?
— Ja się nie boję, mój panie, ale choćbyście mnie w kawałki porąbali, to nie pójdę. Niémam wcale ochoty być wyprany, zbity, i wykręcony jak chusta, i to w nocy, aby rano być utopionym.
— Nie potrzeba nam wcale żądać pomocy pana Kadet, — rzekł Marsillat, powróciwszy wywijając toporem. — Jest nas dość dwóch Wilhelmie. — I żywo biédz zaczął w kierunku, w którym ów hałas słychać było.
— Nawet i za wiele, — odpowiedział Wilhelm usiłujący się go wyprzedzić, — Jeźli to jest kobiéta, jak jestem o tém przekonany, wyprawa nasza z bronią w ręku bardzo się wyda śmiészna.
Wilhelm tych słów domawiając, spostrzegł na zakręcie skały, która mu dotąd cały widok rzeczki ukrywała, rodzaj małéj zatoki ocienionéj wierzbami i brzozami, która służyła za pralnię wszystkiem kobiétom