Strona:PL Sand - Joanna.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
142

— O to nie głupstwo Joasiu, — zawołał Kadet blednąc. — Cicho, czy nic nie słyszysz?
— Tak, słyszę coś jak gdyby praczka prała, — odpowiedziała Joanna.
— A cóż! niemówiłem! otóż macie! to jest praczka! Ślicznieśmy się spisali, rozpalając światło na tém miejscu! — I dzwoniąc zębami z przestrachu Kadet się schronił koło Marsillata, który to samo z wielkim zadziwieniem się przysłuchiwał.
— Cóż was to tak bardzo zadziwia? — zapytał Wilhelm zbliżając się do nich.
— Nic tak bardzo ważnego mój paniczu chrzestny, — odrzekła Joanna trochę pobladła; — jest to zły duch który by nas z tąd chciał odpędzić. Ale ten kamień jest to dobry kamień, a modląc się i niebojąc się niczego, niéma się téż czego lękać! —
Joasia na prędce obuła swoje trzewiki i rzuciła się na kolana obok zmarłéj.
— A to co, przecież nie śpię! — rzekł Leon ciągle nadsłuchując. — Wilhelmie, czy i ty słyszysz hałas prania praczki na rzéce?
— I bardzo wyraźnie! Nie widzę jednak w tém nic nadzwyczajnego!
— Czy nieznasz podania o nocnych praczkach? tych istotach urojonych, które przy świetle księżyca zabiérają pralniki i deszczułki do prania, które przypadkiem praczki w miejscach samotnych zostawią, aby tu wyprawiać biesiadę wodną szczególnego rodzaju?
— O wiém i o tém, jest to zabobon istniejący w każdym prawie kraju, który się łatwo wytłómaczyć daje