Strona:PL Sand - Joanna.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
138

wego, pełnego zapału; głos jéj był łagodny jak głos strumyka mruczącego w ukryciu krzewia, o dwa kroki od nich; jéj nacisk niémiał w sobie zwykłéj pospolitości rubasznéj. Widać było natychmiast wyższość wrodzoną jéj istoty pod temi kształtami piérwotnemi. Wilhelm teraz dopiéro pojął, że tak w kościele jak i na teatrze niesłyszał tylko czystą deklamacyją; a mowa Joanny tak go silnie i głęboko poruszyła, że mu się łzy z oczów puściły.
— O mój paniczu chrzestny! — zawołała Joanna, podnosząc się i ocierając oczy swoje tak silnie, jak gdyby łzy była w nie wcisnąć chciała; — przykrość wam tylko robię, wybaczcie mi.
— Co oni tylko tak długo między sobą szeptają? — pomyślał Marsillat, który dość blizko nich był, aby ich mógł widzieć, ale nie dosyć aby ich słyszeć, a to tém bardziéj jeszcze, że prowadzeni tym szacunkiem mimowolnym, którym nas obecność zwłoków ukochanéj osoby przejmuje, ani jedno ani drugie głosu swojego nie podniesło. Jeżeli chmurka jaka zciemniła jasność promieni księżyca kupa ta z nieboszczki i téj młodéj pary złożona bladła w przenikliwém spojrzeniu Leona i spływała w jedno z kamieniami druidzkiemi, które ich otaczały. — Prawdziwie — rzekł sam do siebie, — chłopiec ten tak nabożny, jak się pozornie wydaje, miałżeby miéć tyle śmiałości i zaufania w sobie i prawić jej o miłości nad zwłokami jéj matki? Jabym sam się na to nieodważył. Niemiałem nawet na tyle śmiałości aby słówko jedno dzisiaj wieczór do téj biednéj dziewczyny przemówić! ale coś się mi zdaje, że pan Wilhelm nawet nie czeka tego czasu, aby zmarłą pochowano, lecz korzysta