Strona:PL Sand - Joanna.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
104

dal wystawiać na ich wściekłość. W za nadto dobrém towarzystwie oczekiwać będę pogody, jak żeby mnię ta zwłoka niecierpliwić miała.
— Panie Leonie! — rzekł proboszcz, który zawołał już służącą, i kazał jej nałożyć drzewa na kominek i kufel winem napełnić; — zawsze gdzieś znajdziesz jakąś towarzyszkę podróży, którą z chwałą zwycięzką wodzisz po drogach. A czy pan wiész o tém, że to tylko bajki rodzi na nie korzyść naszych młodych dziewcząt?
— I ty słuchasz tych baśni proboszczu? ty brylancie? wzorze wszystkich proboszczy w świecie? a prawdziwie gorszysz mnie tylko chcąc mnie skarcić, że jestem litościwym! O, to szkaradnie od ciebie panie Abbé!
— Otóż jak mi zawsze odpowiada! — odrzekł proboszcz, który, w głębi serca będąc aż za nadto dobrodusznym, nie gniewał się wcale, że widział czasami u siebie człowieka uczonego, podzielającego z nim jego poszukiwania umiejętne, i kochał Leona Marsillat nie mając wielkiego szacunku dla niego. — Zamiast coby go człowiek miał wyłajać, to on przeciwnie kazanie ci powié!
— Czyliż nie jest rzemiosłem nas obu kazania prawić? Ksiądz na kazalnicy, a rzecznik na swojéj ławce, to wszystko jedno.
— O nie, nie, — odpowiedział proboszcz, — to stanowi dwa.
— Niech i tak będzie! dwóch gadułów, dwóch gdéraczy. O księżulku kochany, jakże to winko twoje przyjemnie po gardle drapie. Zdaje się mi; że szczotkę połykam! Z kądże to dostajesz tego boskiego nektaru?
— Z St-Marcel. Może pan chcesz tego z Argenton?