Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Joanna.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
4

— Nic nieszkodzi, odpowiedział sir Arthur, z przyciskiem mowy angielskim dobrze wybitnym, i zaczął piąć się na wzgórze ze strony najbystrzejszéj, aby w prostym kierunku dostać się do skał krwawo-ofiernych.
— Ja zaś, rzekł trzeci z myśliwych, który mniéj odznaczającą się posiadał powierzchowność jak jego dwaj towarzysze, chociaż w twarzy jego więcéj widać było wyrazu, a oko większą żywością pałało; niémam już żadnéj nadziei dostać w téj stronie źwierzyny; jest to miejsce zaklęte; poszukam jednak gdzie kozy, aby jej ulżyć ciężaru mléka.
Niémożesz! zawołał Anglik, którego mowa zawsze nieco ciemną była z powodu zbytecznéj krótkości wyrażenia się.
— Strzeż się Marsillat, zawołał zmierzający swe kroki ku krynicy młody Wilhelm de Boussac, ten co się piérwszy był odezwał; wszak wiesz dobrze, że sir Arthur jest to wielki mściciel krzywd przez nas wyrządzonych, i że nie bardzo przyjaźném okiem spogląda na twoje zamachy na własność cudzą. On niechce, aby się wkradano przez płoty do ogrodów, wyłamywano wrota do zagrody, lub zabijano kurczęta wieśniakowi.
— Ej co tam! odrzekł młody uczeń prawa, wieśniak stokrotnie sobie tę szkodę wynagrodzić umie.
Sir Arthur był już daleko. Szczególny miał sposób chodzenia; mknął tylko po ziemi; niebyło w tém widać ani zbytniego natężenia, ani wielkiej ruchawości, a jednak szedł dwa razy szybciéj jak jego towarzysze. Był on myśliwym wzorowym; nigdy nieczuł ani głodu, ani pragnienia, a ci dwaj młodzi ludzie, którzy się