Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXXIII.

Przy objadzie poprzedzającym ceremonję, mieliśmy niespodziewanego współbiesiadnika, który mnie dosyć strachu nabawił. Był to Ambroży Ivoine. Przyszedł kupować wybiórki bydła na spekulację, jak to było jego zwyczajem. Chociaż przebiegły handlarz, miał jednak wiele względnej uczciwości, lubiono go na folwarku i przyjmowano po przyjacielsku.
Musiałem wytrzymywać jego przenikliwe spojrzenia, chociaż mogły one być tylko skutkiem osłabionego wzroku i tak się nawet tłumaczył; wiedziałem przecie, że polował jeszcze i czytywał najdrobniejszy druk kalendarzów. Rozmawiałem z nim bez przymusu i spytałem go między innemi, czy nie wie co się dzieje z dawnym jego znajomym panem Salcéde.
— Nie wiem, słowo daję, odpowiedział; mówiono zeszłego roku w Montesparre, że umarł za granicą; czy prawda, trudno wiedzieć.
— Musicie żałować za nim. Płacił wam dobrze i często was potrzebował.
Ivoine zdawał nie słyszeć, zapewne myślał o swoim handlu i o cenach bydła, które miał od Michelina kupić — bo po chwili rozpoczął z nim żywą w tym przedmiocie rozmowę. Przyglądałem mu się uważnie, i zobaczywszy, że zajmują go tylko jego interesa a na małego Esperance’a którego mógł łatwo poznać, nawet nie spojrzał, nabrałem pewności siebie i cieszyło mnie, że mam do czynienia z ludźmi mało ciekawymi nie posiadającymi ani trochę zmysłu spostrzegawczego.
Drobny przypadek przerwał nieskończoną między nimi dyskusję o jednookiej krowie, która była przedmiotem sporu. Jedna z małych dziewczątek przyniosła nieżywą kurę zgniecioną odłamanym z wierzchołka wieży kamieniem. Zuzannie Michelin żal było ku-