Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To dobrze; ale nie mówicie mi dla czego tak daleko chodziliście za robotą, kiedy postanowiliście niczem się już nie zajmować i osiąść w Flamarande.
— Byłem tam u mego brata, który dawno już chciał widzieć się ze mną. Teraz powróciłem i umieszczam się tutaj na pewne. Nie jestem już ani furmanem, ani myśliwym, ani handlarzem; zostałem budowniczym: obiecałem naprawić szczyt wieży, więc dotrzymani słowa.
— Naprawisz go, mój Ambroży ale nie za darmo. Mówiłem już z panem hrabią; dał mi na to pełnomocnictwo. Jak tylko kaplica zupełnie będzie odnowioną, każę wyblankować cały szczyt i wy się tem zajmiecie.
— Jako najemnik! Nie, dziękuję, ja się tem nie trudnię. Ja lubię kierować robotą drugich i na to się zgodzę, ale kiedy pan tem się zajmujesz, ja już tu nie potrzebny.
— Ale ja się na to nie zgadzam; będziesz sobie kierował ludźmi, Ambroży, i pomówimy jeszcze o tem przy śniadaniu.
Wziąłem go pod ramię a zaprowadziwszy do pawilonu gdzie z całą rodziną śniadałem, zapytałem go co się dzieje w Sévines.
— Nic więcej nie wiem od pana, odpowiedział, puściłem się w drogę z moim pakunkiem zaraz drugiego dnia po pańskim odjeździe.
— Prawda, musiałeś być dwa tygodnie w drodze. A w okolicy, w Orleanie, nie słychać nic nowego?
— Zawsze te same gadaniny.
— O czem?
— O! pan wiesz lepiej odemnie, o dziecku wykradzionem, utopionem czy zgubionem; każdy wtrąca tam swoje trzy grosze.
— Dziecko z Sévines?