Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXXVII.

Zadrżała na te słowa, jak topola schwycona burzą; potem wymówiła z wielkim wysiłkiem:
— Dziękuję ci, Karolu. Widzę twoje dobre serce dla mnie, jestem ci wdzięczna za nie. Poddam się wszystkiemu z miłości dla Rogera. Powiedz to panu hrabiemu, i proś go niech mnie nie zabija.
— Lepiej byś pani hrabina zebrała siły, odpowiedziałem, i sama rozmówiła się z panem.
— Pójdę, odrzekła z silnem postanowieniem.
— Niech pani jednak zaraz idzie; nie trzeba zostawić mu czasu do postanowienia czegoś, bo gdy raz postanowi, żadne już prośby nie pomogą.
— Idę! Dziękuję ci raz jeszcze; ufam ci.
I biedna kobieta powlokła się do swego sędziego. Spodziewałem się zupełnego wyjaśnienia między nimi; gdyby nawet przyszło do najgwałtowniejszego starcia, nie miałoby to przykrzejszych następstw nad to ciągłe tajenie się jednego przed drugiem. Ale pani czy męża nie zrozumiała wcale, czy też nadto go zrozumiała, skończyła na samem przyrzeczeniu, że nic nie uczyni, coby się sprzeciwiało jego woli.
— Tylko na podstawie tej obietnicy, odpowiedział hrabia, pozwolę ci zabrać z sobą Rogera. Bądź pewna, że zależy mi tylko na twojem zdrowiu i szczęściu, i że postępując wbrew mojej woli, sama sobie najwięcej złego wyrządzasz.
Biedaczka przyrzekła być mu powolną i przygotowywała się do wyjazdu. Hrabia kazał mi jej towarzyszyć, ale prosiłem go, żeby mnie od tego uwolnił. Nie byłem pewny, czy pani wstrzyma się od zadawania mi pytań, a czułem, że w danym razie uległbym jej prośbom. Hrabia odgadł to może i zostawił mnie przy sobie. Przeznaczono Józefa do podróży z panią.