dym względem. Moja najdroższa zaczyna mnie zaniedbywać. Czyżby przestała mnie kochać tak prędko?
∗ ∗
∗ |
Upłynęło całych czternaście dni w strasznej dla mnie niepewności. Przyjaciółka mieszka razem z Wandą i nigdy nie możemy się zejść sam na sam. Obie bywają otaczane rojem wielbicieli, wobec czego jest mi bardzo głupio. Wanda uważa mnie jako zupełnie obcego.
Dziś podczas przechadzki zeszliśmy się sam na sam na chwilę, spostrzegłem, że ona umyślnie oddaliła się od towarzystwa, by pomówić ze mną.
— Moja przyjaciółka bardzo się dziwi, że ja cię kocham. Wprawdzie przyznaje żeś przystojny i miły, ale mimo to kotłuje mi głowę od rana do wieczora o życiu w stolicy, o zabawach i rozrywkach, no i tem, że mogłabym tam zrobić znakomitą partyę, gdyż posiadam ku temu dostateczne warunki. Cóż jednak z tego, skoro ja ciebie kocham, ciebie tylko na świecie...
— Ależ pani — ozwałem się po chwili namysłu — ja wcale nie chcę zagradzać pani drogi do szczęścia. Proszę nie zważać na mnie wcale, nie krępować się żadnymi względami dla mnie.
To powiedziawszy nacisnąłem kapelusz i oddaliłem się szybko.
Zdziwiła się tem niemało, nie rzekła jednak nic. Tego samego dnia spotkaliśmy się raz jeszcze w przelocie. Uścisnęła mi ukradkiem rękę i spojrzała przytem na mnie tak serdecznie i życzliwie, że wystarczyło to zupełnie, aby cierpienia moje dni ostatnich były wynagrodzone.
Teraz dopiero pojmuję dokładnie, jak ogromnie ją kocham.
∗ ∗
∗ |
— Moja przyjaciółka skarżyła się na ciebie — mówiła do mnie dziś Wanda.
— Zapewne z tego powodu, że jej nie nadskakuję.
— Ale powiedz no, dla czego ją tak lekceważysz, głupcze jakiś — przerwała mi Wanda, biorąc mnie za uszy jak żaka.
— Bo jest obłudna. Ja cenię tylko takie kobiety,