będziemy dzielili ze sobą wszystkie nasze nałogi i przyzwyczajenia, aby się przekonać, czy się zgodzimy nawzajem. Udzielam panu wszystkich praw męża, kochanka i przyjaciela. Jesteś pan zadowolony?
— Muszę.
— Pan nie musi.
— A więc chcę...
— Znakomicie! Tak mówi prawdziwy mężczyzna. Oto moja ręka!
∗ ∗
∗ |
Upłynęło dziesięć dni. Nie odłączałem się od niej ani na godzinę, oczywiście z wyłączeniem nocy. Mogłem patrzeć ustawicznie w jej oczy, pieścić jej ręce, włosy, wsłuchiwać się w melodyę jej głosu, towarzyszyć jej wszędzie. Miłość moja wydaje mi się niezgłębioną przepaścią, w którą lecę w szalonym biegu i z której nikt mnie już nie wydobędzie.
Dziś po obiedzie odpoczywaliśmy razem na polance u stóp posągu. Zrywałem kwiaty i rzucałem jej na łono, wiłem wianuszki, którymi uwieńczyliśmy głowę bogini.
Nagle Wanda spojrzała na mnie wzrokiem tak szczególnym, tak prawie obłąkanym, że aż przeszedł mnie dreszcz namiętności od stóp do głów. Nie panując zupełnie nad sobą, objąłem ją w pół i przycisnąłem rozpalone usta do jej ust. Nie broniła się, — przeciwnie, przycisnęła mnie mocno do piersi.
— Pani się nie gniewa? — zapytałem po chwili.
— Nie mogę się gniewać o to, co jest naturalne — odpowiedziała; — obawiam się jednak... pan cierpi.
— O, cierpię straszliwie.
— Biedaku! — odpowiedziała, odgartując mi włosy z czoła, — mam nadzieję, że nie z mojej winy.
— Nie! Jednakże... miłość moja do pani wyradza się w pewien obłęd. Myśl, że mógłbym panią utracić i że może w istocie utracić panią muszę, dręczy mnie dzień i noc.
— Ależ pan mnie jeszcze wcale nie posiada... Skąd można obawiać się o utratę tego, czego się nie posiadało wcale — odpowiedziała, patrząc na mnie wzrokiem przenikliwym aż do dna duszy.