Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Możesz sobie myśleć, — zaśmiała się — że ten mężczyzna jest moim kochankiem, że ciebie bije, czem ci sprawia wielką rozkosz.
— Teraz idź, idź natychmiast!


∗                    ∗

Nim wieczór nadszedł, wywiedziałem się o nim bardzo wiele.
Wanda była jeszcze nierozebrana. Leżała na otomanie, z obliczem ukrytem w dłoniach. Pozwichrzone włosy podobne były do rudej grzywy lwicy.
— Jak się nazywa? — spytała z przykrym spokojem.
— Aleksander Papadopolis.
— Jest więc Grekiem.
Skinąłem głową.
— Czy młody?
— Nieco starszy od ciebie. Mówił, że kształcił się w Paryżu, a nazywają go ateistą. Walczył na Krecie przeciw Turkom i odznaczył się swą rasową nienawiścią, okrucieństwem, jak niemniej swem męstwem i walecznością.
— A więc jest mężczyzną w każdym calu — zawołała z błyszczącemi oczami.
— Obecnie przebywa we Florencyi, — ciągnął dalej — posiada olbrzymi majątek...
— O to nie pytam wcale — przerwała mi gwałtownie. — Mężczyzna ten jest niebezpieczny. Nie boisz się go? Ja drżę z obawy przed nim. Czy on ma żonę?
— Nie.
— Może kochankę?
— Także nie.
— Do którego teatru chodzi?
— Dziś wieczór jest w teatrze Nicolini, gdzie grają najsławniejsi na całą Europę artyści włoscy, genialna Virginia Marini i Salvini.
— Wiesz, postaraj się o lożę — już... natychmiast! — rozkazywała.
— Ależ pani...
— Chcesz znowu... bata?


∗                    ∗