Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jemności, to nie chciałbym jeszcze raz dostać klapsa.
— Chodź tu, mały — rzekł na to krokodyl — to ja jestem krokodyl — i płakał łzami krokodylemi na znak, że to prawda.
Wtedy mały słoń ukląkł na brzegu, dysząc z podziwu, i rzekł:
— A więc ty jesteś osobą, której całemi dniami szukałem? Czy nie mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, co jadasz na obiad?
— Chodźże do mnie, mały — przemówił krokodyl — powiem ci to do ucha.
Na to malutki słoń przyłożył swą głowę do zębatej i ziejącej piżmem paszczy krokodyla, a krokodyl chwycił go za nos, który aż do tego tygodnia, dnia, godziny i minuty nie był większy od trzewika, lecz o wiele od niego użyteczniejszy.
— Myślę — rzekł krokodyl, a rzekł przez zęby — ot, tak! Myślę, że dziś zacznę od malutkiego słonia.
To — moje kochanie — ogromnie nie podobało się malutkiemu słoniowi, więc zawołał, a zawołał przez nos — ot, tak:
— Puscaj! Jesteś niegzeczne zwierzę!