Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żartem klapsa, aczkolwiek prosił bardzo grzecznie, aby mu nie dawali klapsów.
Poczem odszedł, nieco zgrzany, acz wcale nie zdziwiony, i jadł melony, a skorupy odrzucał precz, bo nie mógł ich podnieść.
Z miasta Graham poszedł do Kimberley, a z Kimberley do kraju Kama, a z kraju Kama szedł na wschód i północ, i jadł wciąż melony, aż wkońcu przyszedł nad brzeg wielkiej, szaro-zielonej, mulistej rzeki Limpopo, otoczonej dokoła drzewami, ziejącemi zgniłą gorączką; jota w jotę tak, jak mu to powiedział ptak Kolokolo.
A trzeba ci wiedzieć i uprzytomnić sobie — moje kochanie — że aż do tego tygodnia i dnia i godziny i minuty ten malutki nienasycony słoń nie widział jeszcze nigdy krokodyla i nie wiedział, jak on wygląda.
A był okropnie ciekawy.
Pierwszym przedmiotem, jaki spotkał, był pstrokaty wąż skalny, Pyton, owinięty dokoła skały.
— Przepraszam cię — odezwał się bardzo grzecznie malutki słoń — czyś nie wi-