Oścień Tegumaia był zrobiony z drzewa i miał na końcu ząb wilka morskiego. Lecz zanim jeszcze zdołał złowić pierwszą rybę, już oścień złamał mu się przez pół, gdyż za mocno uderzał nim w dno rzeki.
Byli o wiele, wiele mil od domu (zabrali, oczywiście, ze sobą śniadanie w małym woreczku), ale Tegumai zapomniał wziąć oścień zapasowy.
— A to ładne zdarzenie! — rzekł Tegumai. — Upłynie pół dnia, zanim go naprawię.
— Twoja wielka, czarna włócznia jest w domu — odezwała się Taffy. — Pozwól mi pobiec do jaskini i powiedzieć mamie, żeby mi ją dała.
— To za daleko na twoje małe, tłuste nóżki — odparł Tegumai. — Mogłabyś wpaść do bagna bobrowego i utopić się. Musimy na miejscu temu zaradzić.
Usiadł i wyjął mały skórzany woreczek, w którym znajdowały się ścięgna renie, kawałki skóry, oraz grudki wosku, i jął naprawiać swój oścień. Taffy także usiadła, pluskała nóżkami w wodzie, wsparła bródkę na ręce i zamyśliła sie bardzo poważnie. Potem rzekła:
Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/102
Wygląd
Ta strona została przepisana.