Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znowu przeminął rok cały — i znowu nadeszła zima. — Kasia, od płaczu ciągłego, mało oczu już nie straci; Stacha jak niéma tak niéma!
Tymczasem ojciec jéj stary pojął sobie w drugie małżeństwo młodą wdowę ze sąsiedztwa — a jeden krewniak macoszyn, bogaty kowal, upodobawszy sobie Kasię, mimo że widział srogie jéj strapienie, począł nalegać by mu ją dano za żonę. — Darmo się ona ojcu i macosze do nóg rzucała, prosząc żeby jéj za mąż niedawali; ojciec ją złajal, macocha wybiła. Zalotnikowi kazali dać do kościoła na zapowiedzi, a dziewczynie się do ślubu gotować.
Nieboga Kasia przed złą macochą niemiała czasu cały ten dzień wyjrzéć, jako zwykła, na drogę, zkąd co dnia Stacha czekała jeszcze. Dopiéro kiedy już wszyscy w domu się uśpili, wstawszy z łóżeczka, pobiegła do okna. Miesiąc biały świécił jasno po białéj od śniegu drodze, — ale na drodze nie widać nikogo!.. Dziewczyna z wielkiéj rozpaczy skryła w dłonie oczy obie i płacząc jęła wyrzékać:

— „Stasiu drogi! gdzieś ty? gdzie?
Czyś zapomniał już o mnie?
Jam tobie serce dała jednemu,
Dziś mi ślubować każą drugiemu!
Stasiu, kochanku! martwy czy żywy,
Przybądź na pomoc mnie nieszczęśliwéj!“...

Kiedy tych słów domówiła, zawyły na raz głucho wszystkie psy we wsi całéj, — coś zatętniało, — za-