Strona:PL Roman Zmorski - Podania i baśni ludu w Mazowszu z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umocniwszy go jeszcze na duchu mądremi słowy, z nadejściem mroku sam zawiódł aż do wrót kościoła. — Z błogosławieństwem staruszka przestąpił siérota próg i posłyszał zawiérające się za sobą ciężkie żelazne wrzeciądze, które go od całego żywego oddzieliły światu.
Przez wysokie, wązkie okna, pyłem i pajęczyną zaćmione, słabo przedziérał się blask pełnego miesiąca w głąb’ ogromnéj świątyni. Potężne słupy, od wieku zielone, wydawały się jak dwa rzędy olbrzymich duchów, sięgających do sklepienia; na nagrobkach i ółtarzach posągi nieruchomie stojące w pomroku zdały się żywemi postaciami; gdzie niegdzie, z pośrodka czarnych marmurów odbijała wyraźniéj biała alabastrowa trupia głowa, wyszczérzająca ku patrzącemu zęby, albo złocista ozdoba, na którą promień miesięczny padał, błyszczała jak oko ogniste. Tuż koło kraty wielkiego ółtarza potężna złocista korona, na kamieniu wyciosana, wskazywała grób królewskiéj rodziny…
Marcinowi, patrzącemu na to wszystko, mróz zimny przeszedł po ciele i serce żywiéj bić zaczęło. Chcąc trwogę zapóźną ukoić, klęknął sobie przed ółtarzem i począł mówić godzinki; to go znów uspokoiło. Wszelako, kiedy przeszła już jedénasta godzina, każde uderzenie zégaru, nowy kwandrans odbijające, wstrząsało nim wśród modlitwy. Wreście na wieży zabrzmiało trzy kwandranse na dwónastą,