Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napił się wyczerpany przygodą i elokwencją. My również podnieśliśmy szklanki i patrzyliśmy na złoty płyn pod światło, jakby chcąc odcyfrować tajemnicę własnego losu. Wydawał się tak różowy. Milczeliśmy przez kilka minut. Słychać było tylko mlaskanie języka Paillarda i bulgot wina w gardle proboszcza, pijącego wielkiemi łykami. Wychylił całą szklankę odrazu, Paillard ciągnął zwolna. Proboszcz, wlawszy porcję w otchłań brzucha, pomrukiwał zcicha i wznosił oczy w niebo. Paillard przyglądał się swej szklance z góry, z dołu, z boku, pod słońce, w cieniu, cmoktał, wąchał, pił nosem, okiem i podniebieniem.
Ja rozkoszowałem się jednocześnie napitkiem i pijącymi i zadowolenie me zdwajało się. Widzieć i pić, to uczta lukulusowa, uczta królewska. Ale nie zaniedbywałem szklanki. Wszyscyśmy szli zgodnem tempem, nie było pośród nas opieszalców. I wiecie, państwo... któżby pomyślał? Gdyśmy stanęli u mety i zrobili rachunek, okazało się, że właśnie powolny Paillard wziął nas o kilka długości konia.
Gdy rosa piwnicy zwilżyła zlekka nasze gardła i skrzepiła siły animalne, dusze nasze rozwinęły korony, a twarze przybrały wyraz błogi.
Oparci o uszak otwartego okna, spoglądaliśmy rozrzewnieni na pola, owiane podmuchem wiosny,