Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Proboszcz Chamaille czekał nocy, by wyjechać z miasta i wrócić do siebie. Daremnie tłumaczono mu, daremnie mu odradzałem:
— Przyjacielu, narażasz życie. Zaczekaj lepiej, aż się skończy ta awantura. Pan Bóg zajmie się twymi parafjanami.
— Nie mogę opuszczać owieczek moich. Jestem prawicą Boga, a jeśli mnie zbraknie, Pan Bóg zostanie mańkutem. Muszę jechać koniecznie. Jakoś sobie dam rady.
— Wiem, wiem, pokazałeś, co potrafisz, gdy hugenoci obiegli twój kościół. Wówczas zakatrupiłeś własnoręcznie kamieniem ich dowódzcę, papistożercę.
— Ogromnie się zdziwił! — odrzekł proboszcz — Nie mógł hycel pojąć zrazu, co się stało. Ja również niedowierzałem sobie samemu. Jestem człek spokojny i nie pragnę rozlewu krwi. To ohydna rzecz. Ale gdy się człowiek znajdzie pośród szaleńców, sam dostaje bzika. W wilczej norze każdy przemienia się w wilka.
Odpowiadam:
— Racja. Wystarczy być w tłumie, by stracić rozum. Stu mędrców razem, są durnia jednego obrazem, baranów kilka dają jednego wilka. Ale powiedz mi, mój drogi, jak sobie radzisz, by pogodzić z sobą dwa rodzaje zasad