Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samym wrzaskiem niecierpliwym i poirytowanym. A ludzie śmiali się i wołali:
— Wilk... wilk? Ha... ha... ha, omyłka, nigdzie nie widać wilka!
Nie widziano nic. Ale pokazało się, że sroka widziała... bo nagle... do kroćset starych djabłów...
Kupa uzbrojonych ludzi ukazała się na wzgórzu. Posuwają się biegiem. Poznajemy ich. To te łajdaki, żołnierze z Vezeley. Wiedząc, że miasto nasze nie ma załogi postanowili widocznie zaprowiantować się u nas. Mogę zaręczyć, że nie marnowaliśmy czasu na podziwianie ich. Rozległ się krzyk:
— W nogi! W nogi!
Uczyniło się kotłowisko, ludzie zaczęli się pchać, popychać. Wszyscy uciekali, co sił drogą, naprzełaj przez pola, jedni dotykając brzuchem ziemi, inni dotykając jej odwrotną stroną swego ciała.
Wskakujemy do biedki. Jakby zrozumiała, o co idzie, Madelon rusza galopem i pędzi, niby strzała, a poczciwy proboszcz okłada jej boki laską, zupełnie zapominając o respekcie dla istoty, mającej wyobrażenie krzyża na grzbiecie.
Jedziemy otoczeni tłumem uciekających, wydających przeraźliwe okrzyki i dopadamy Cla-