Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mecy okryci kurzem i słomą jedni z pierwszych, a za nami cisną się spóźnieni. W pełnym galopiena bryczce podskakującej co chwila przebiegamy przedmieście. Madelon unosi się w powietrzu, proboszcz nie przestaje bić, a wszyscy wołają na całe gardło:
— Nieprzyjaciel nadchodzi!
Ludzie, patrząc na nas, śmiali się zpoczątku, ale wnet zmiarkowali, o co idzie. Zaroiło się niby w mrowisku, gdy wetknąć w nie kij. Rej wach powstał, każdy zjawiał się, znikał, wracał, wychodził. Mężczyźni uzbrajali się, kobiety zwijały, składały, wiązały rzeczy, a cała ludność przedmieścia, opuszczając domy, ciągnęła w stronę miasta, pragnąc co prędzej dostać się za mury.Szli, jak kto stał, w kostjumach, w maskach, w dziwacznych czapach, anioł, djabeł, Gargantua, wszyscy biegli do bastjonów zbrojni w proce i harpuny.
Gdy awangarda wojsk z Vezeley znalazła się pod murami, mosty zwodzone były już podniesione, a po drugiej stronie rowu znalazło się ledwo kilku biedaków, którzy, nie mając nic do stracenia, nie spieszyli się ukrywać, oraz nasz przezacny król Rogali Pluviaut, opuszczony przez eskortę, pełny wina aż po dziurki w nosie i napęczniały jak beczka, chrapiący na swym ośle, którego ogon ściskał oburącz.