Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nigdy do głowy twierdzić, jak powiadają ci obwiesie, że cię znam na wylot, że jesteś moim krewniakiem, że dałeś mi do dyspozycji całą swą potęgę i trzydzieści sześć twych doskonałości... Musisz przyznać, Panie Boże, że ci pokoju nijak nie zakłócam i proszę tylko, byś mi tą samą miarką odpłacił. Mamy obaj po uszy roboty z trzymaniem w ryzach naszych domów, ty się borykasz z wielkim wszechświatem twoim, ja z moim małym.
A nicponie z menażerji wojennej każą mi się mieszać w twoje sprawy... Nic z tego! Chcą, bym przemawiał w twem imieniu i decydował, która partja ma się obżerać i wypijać twe piwnice? Nic z tego!... Oświadczam: wrogowie twoi są mymi wrogami!
Przesadziłem trochę, ja bowiem nie mam wrogów. Wszyscy ludzie są mymi przyjaciółmi. Biją się... ot tak... dla rozrywki... a że ja się tem nie zajmuję, przeto chowam do kieszeni stawkę... i wstaję od stołu. Ba... nic pozwalają mi odejść, powiadają: nie chcesz być jego wrogiem, to masz nas dwu przeciw sobie! Tak, więc muszę oberwać po łbie od tego, lub od tego? Co? A no to dobrze, będę prał także... i owszem! Mam być kowadłem? Niedoczekanie wasze pośmidrągi, hetki — pętelki... będę miotem, a wy kowadłem!