Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ileż przesunęło mi się od urodzenia przed oczyma tych... masek! Byli Szwajcarzy, Niemcy, Gaskończycy, Lotaryngowie, cała menażerja wojenna z tornistrem na plecach, bronią w ręku. Znam tych pożeraczy grochu o brzuchach bez dna, zawsze gotowych połknąć każdego poczciwca cywila razem z butami. Któż zgadnąć zdoła za co i o co się biją? Wczoraj pono za króla, dziś za Ligę. Czasem są papistami, czasem hugenotami. Wszystkie stronnictwa djabla warte, w każdym zaś razie szkoda porządnego postronka, by tych hyclów wywieszać po kolei. Drań w drania, niema gadania!
A zwykle mieszają w swe głupie sprawy Pana Boga! Kroćset starych chodaków! Zostawcie Stworzyciela w spokoju, smarkacze! To osobistość w poważnym wieku. Jeśli was skóra swędzi, skrobcie się wzajem do woli... pan poskrobie się sam, jeśli taka będzie jego wola... psiakrew sobacza!
A najgorsze to to, że chcą mnie zmusić do tego niecnego procederu. Panie Boże, szanuję się i sądzę bez przechwałek, iż spotykamy się nieraz po kilkakroć na dzień, jeśli prawdą jest, co mówi przysłowie galickie: Kto dobre wino pije, za pan brat z Bogiem żyje!“ Ale u djaska, przecież nie przyjdzie mi