Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

woli śmiać się muszę. Rób co chcesz, nienawidzę cię! Stary kpiarz zrujnowany udaje Artabana i robi miny pyszałka wobec dzieci swych. Nie masz do tego prawa!
— Mam prawo i to jedyna rzecz jaką posiadam...
Zasypała mnie docinkami, a ja jej wetknąłem również parę ostrych szpileczek. Języki nasze były wprawne, obracały się wartko, a słowa błyskały i cięły niby noże. Na szczęście w chwilach największego zacietrzewienia to ja. to ona musieliśmy palnąć coś śmiesznego i niesposób się nam było powstrzymać od wybuchu wesołości. Potem zaczynaliśmy na nowo.
Kiedy już dostatecznie wytrzepała na wszystkie strony język (od długiej chwili nie słuchałem jej już), powiedziałem:
— Teraz pora zamykać bramę. Jutro będzie ciąg dalszy.
— Dobranoc. Więc odmawiasz? Milczałem.
— Pyszałku! Pyszałku! — zawołała.
— Posłuchajno, moja droga! — rzekłem — Jestem pyszałek, Artaban, słowem wszystko co chcesz. Ale powiedz mi szczerze, Martynko, jakbyś postąpiła, znalazłszy się w mojem położeniu?