Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zgadłeś, Kalabryjczyku. Właśnie jestem komendantem Cłamecy i będę go bronił przed wrogami!
— Wrogami? Czyś oszalał? Któż jest tym wrogiem?
— Podpalacze!
— I cóż cię to obchodzi? Wszakże twoja chałupa już spalona! Coprawda, przyznajemy, bardzo nam żal, zaszła omyłka, nie należało palić twego domu! Ale Poullard, ten piernik, ten drab utuczony naszym potem, ten rabuś, który pyszni się wełną, zdartą z naszej skóry, a potem obdarłszy udaje moralnego i pogardza biedakami... o, musi on dzisiaj beknąć. Kto go okradnie, ten pójdzie prosto do nieba po śmierci!
Chciałem z nim pogadać przed użyciem przemocy.
— Kalabryjczyku, a gdzie honor?
— Świstam na honor! — zapiał Gueurlu — Mam gdzieś honor. To dobre dla bogaczy, którym stawiają nagrobki z napisami. Cóż zostanie z honoru nędzarza we wspólnym grobie? Śmiecie drwią sobie z honoru!
Nie odpowiadając Gueurluowi, odezwałem się do Joachima.
— Honor to wielka rzecz, królu Kalabrji! Ty sam wiesz o tem! Tak, niemała to rzecz honor