Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

de Nevers, albo Króla Jegomości, albo Jegomości Boga Ojca... ha i cóż... każdy ma swe granice mocy i każdy żyje w swojej kompanji. Czyż mam jęczyć, że nie mogę wyjść ze swojej sfery? Czyżby mi lepiej gdzieindziej było? Jestem na własnych śmieciach, zostanę tu, zostanę, do kroćset tysięcy i tak długo nie pójdę stąd jak się tylko da. Na cóż się użalam właściwie? Nikt mi ostatecznie nic nie winien. Mogłem przecież wcale nie przyjść na świat... Mocny Boże, gdy o tem pomyślę, ciarki mnie przechodzą! Czemżeby bez Breugnona był ten piękny świat, to życie? Ach, smutnoby tu zaprawdę było, przyjaciele drodzy. Wszystko jest dobre co jest. Siano, czego mi nie dano! Ale to, co mam, mocno trzymam w łapie i basta!...


∗             ∗

Wróciłem do Clamecy, spóźniwszy się straszliwie. Jak zostałem powitany, o tem wolę nie wspominać. Udałem się do spichrza (gdzie mam spokój) i oto spisuję na papierze wszystko co trzeba i co nie trzeba, a pisząc, kręcę nosem, pogwizduję, wystawiam język i delektuję się przeżyciami swemi, zarówno radosnemi, jak bolesnemi, bowiem:

Wszystko co się przeżyło,
Opowiadać miło...