Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winnic, objętych mrokiem wiosennej, nocy śpiew słowiczy. Ukryty pośród gęstwy winogradu, którego witki wydłużały się na wszystkie strony, szukając czegoś, by się okręcić, nucił nie chcący zasnąć słowik z pełnej piersi starą, prastarą słowiczą kantylenę miłosną:

Winnica rośnie, rośnie, rośnie
O wiośnie.
Przedziwna moc!
Nie śpię ni w dzień, ni w noc —
O wiośnie...

Uczułem drgnienie ręki Łasiczki mojej i poznałem, że znaczy:
— Biorę cię i wziętą jestem. Winnica rośnie i witki łączą nas!
Zeszliśmy ze wzgórza. Czując, że wracać trzeba, rozłączyliśmy się. I od tej pory byliśmy w rozłące. Ach, słowiku, ty śpiewasz ciągle dalej. I dla kogóż to, powiedz? Winnico, rośniesz co wiosny. Komuż to sposobisz więzy miłosne?
Noc zeszła, ja stałem z zadartym w niebo nosem, objąwszy rękami pośladki, a ręce oparłszy na lasce, niby wbity na pal i gapiłem się na czub drzewa, na szczycie którego zakwitł księżyc. Starałem się otrząsnąć z czaru, który mną owładnął i nie mogłem. Niezawodnie drzewo spętało mnie kręgiem swego cienia, tak że zatraciłem