Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wygody w śmianiu, gdym jej dociął należycie, przysiadała na grządkach, zupełnie, jak kura na jajach. Wieczorem podchodziła do samego muru i rozmawialiśmy poufale.
Poznałem dokładnie kształty jej szyi, ramion, kibici, piersi, ust i wiele, wiele razy utrwaliłem je w rzeźbie mebli. W niedzielę spotykaliśmy się na przechadzkach, lub sali zabaw poczciwego Beaugy. Tańczyliśmy... Tańczyłem z pewną gracją, miłość uskrzydla, miłość, powiadają, nauczy osła tańczyć kadryla. Ani na chwile nie ustawała między nami walka. O, jakaż była napastliwa. Zasypywała mnie przycinkami do mego koślawego, krzywego nosa, albo do wielkiej, szerokiej paszczęki, gdzie, jej zdaniem, możnaby jak w rurze kuchennej upiec pasztet, a także — do mej szewskiej brody, słowem drwiła z całej mej postaci, która, wedle opinji proboszcza, sporządzoną miała być rzekomo na obraz i podobieństwo Stwórcy. Nie dawała mi ni na chwilę pokoju, a ja naturalnie także nie pozostawałem jej dłużnym.
Walka przeciągała się i rozgrzewała coraz więcej oboje. Czy pamiętasz, stary Colasie. winobranie u mistrza Medarda Lagneau? Łasiczka została zaproszona. Pracowaliśmy obok siebie, dotykaliśmy głowami, a ręka ma, szukając