Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Postanowiłem wracać wzdłuż brzegu, począwszy od miejsca gdzie łączą się obie rzeki. Miałem iść oczywiście brzegiem Beuwronu, ala wieczór był tak piękny, że, nie wiedząc jak się to stało, po pewnym czasie znalazłem się daleko ze miastem nad czarowną Jonną, która mnie zaprowadziła aż do wąwozu w La Foret. Spokojnie płynęła woda, bez jednej fałdy na swej powłóczystej szacie. Więziła oczy, wzięte jak ryba na wędkę. I niebo, podobnie jak ja, dało się opanować. Kąpało się całe w rzece razem z obłokami, które płynęły z jej nurtem, zaczepiając się tu i owdzie o trawy i krzaki nadbrzeżne. Usiadłem obok jakiegoś starego człeczyny, który trzymał na postronkach dwie chude krowy, szukające wytrwale trawy pobrzeżnej. Spytałem jak mu się powodzi, udzieliłem mu rady na gościec w nodze, mianowicie by wdział pończochę napełnioną zmielonym ostem (jestem w potrzebie lekarzem), on zaś opowiedział mi swą historję, swe przejścia i swe smutki z wesołością, która mnie zastanowiła. Był niezadowolony, gdy, obliczając wiek jego, powiedziałem o kilka lat mniej (liczył 75 rok życia) i zdawało się, iż właśnie dumny jest z tego, że żyjąc dłużej, wycierpiał więcej. Było to dlań zupełnie słuszne, że cierpienie panuje na świecie, że sprawiedliwi i łotry cierpią tak samo, albowiem