Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak jest, — rzekł Clerambault, — to prawda, możemy uczyć się wielu rzeczy od naszych synów.

XIV.

Clerambault poszedł na spoczynek. Żona jego spała już, żadna troska nie zdołała zamącić jej spokojnego i głębokiego snu, w którym niektórzy ludzie pogrążają się, jak w grobie. Clerambault natomiast był mniej usposobiony do snu. Leżąc wyciągnięty nawznak, pozostał tak całą noc nieruchomy, z otwartemi oczyma.
Blade światła rozjaśniały ulice, na której panował łagodny półcień. Na ciemnym widnokręgu błyszczały samotne gwiazdy, jedna z nich zsunęła się na dół i zakreśliła koło: był to samolot, który czuwał nad uśpionem miastem. Oczy Clerambaulta śledziły go w jego locie i krążyły wraz z nim w przestworzu. Wytężone ucho jego łowiło teraz odległe sapanie ludzkiej płanety. Muzyka sfer jakiej nie przewidywali mędrcy jońscy...
Czuł się szczęśliwy. Ciało jego i dusza zdawały się uwolnione od ciężaru, gdyby skrzydlate; członki, tak samo jak myśli dawały się unosić i bujały w przestworzu... W przelocie spotykał obrazy dnia, spędzonego w trudach i w gorączce, ale go nie zatrzymywały... Jakiś stary człowiek potrącony przez zgraję młodych obywateli... zanadto wiele gestów, za wiele hałasu... Ale są już daleko. Tak jak postacie, które widzimy przez chwilę wykrzywione w oknach pędzącego pociągu kolejowego. Pociąg znikł. Wizja pogrąża się w ciemnościach tunelu, z łoskotem podobnym do grzmotu... A tymczasem na nocnym nieboskłonie tajemnicza gwiazda pomyka dalej. Dokoła milczące przestrzenie; ciemne, przej-