Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świadomości, błędów, od wszystkich zasadzek, ukrytych w cieniu życia. Ale cóż uczyniłem, by go uchronić od nieszczęścia, które się zbliżało?
Nie byłem przecież jeden z tych, którzy się łączą z namiętnościami zazdrosnego nacjonalizmu. Kochałem ludzi, radowałem się, patrząc oczyma duszy na ich przyszłe braterstwo. Dlaczegoż więc nie uczyniłem nic przeciw temu, co groziło temu braterstwu przeciw tej gorączce, skradającej się w ukryciu, przeciw temu kłamliwemu pokojowi, który z uśmiechem na ustach gotował się do morderczego ciosu?
Czy może obawiałem się, że zrażę ludzi do siebie, że ściągnę na siebie ich nieprzyjaźń? Lubiałem zanadto kochać, zwłaszcza zaś być kochanym. Lękałem się, że stracę życzliwość ludzi, którą się cieszyłem; zanadto wysoko ceniłem ułomną i słabą jedność z tymi, którzy nas otaczają, tę komedję, którą gra się dla innych i dla siebie i którą się jednak człowiek nie oszukuje, ponieważ obie strony obawiają się wymówić słowo, któreby zerwało tynk i odsłoniło popękane ściany domu. Była to obawa zajrzeć jasno do własnej duszy, wątpliwość wewnętrzna... Pragnąłem wszystko oszczędzać, pogodzić z sobą stare instynkty i nową wiarę, siły, które się wzajemnie niszczą i niweczą, Ojczyznę, Ludzkość, Wojnę i Pokój... Nie wiedziałem nigdy dokładnie, ku której stronie mam się przechylić. Przechylałem się od jednej strony ku drugiej, jak gdyby na huśtawce. Bałem się wysiłku, by się zdobyć na jakąś decyzję i dokonać wyboru... Było to z mej strony lenistwo i tchórzostwo. Wszystko zaś należycie odświeżone pokrzepiającą wiarą w dobroć wszechrzeczy, które, jak myśleliśmy, potrafią się już zorganizować same przezsię. A my poprzestawaliśmy na