Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nos i wydawał dźwięki podobne jak dromedar. Przyniósł Perrotinowi zaproszenie ministra, aby objął przewodnictwo na uroczystem posiedzeniu żołnierzy intelektualistów dziesięciu narodów, w wielkim amfiteatrze Sorbony; miało to być zgromadzenie, celem „wypowiedzenia przekleństw“, jak się wyraził. Perrotin przyjął skwapliwie, dziękując z wylaniem za ten zaszczyt. Ton jego uniżony i służalczy wobec tego głupca, mającego stanowisko rządowe, zostawał w dziwnej sprzeczności ze śmiałemi twierdzeniami, jakie wygłaszał przed chwilą. I Clerambault, niemile tem dotknięty, pomyślał sobie w duchu: Graeculus“.
Gdy Perrotin odprowadził aż na próg swego dostojnego gościa, który szedł ze sztywnym karkiem i podniesioną dumnie głową, jak osioł obładowany relikwjami i gdy obaj przyjaciele zostali sami, Clerambault chciał znów podjąć rozmowę. Był nieco ostudzony i nie ukrywał tego wcale. Zaproponował przyjacielowi, aby wyjawił publicznie uczucia swe, które przed nim wyznał. Perrotin, rzecz jasna, odmówił, śmiejąc się z tej naiwności. I ostrzegał go po przyjacielsku przed pokusą do tego rodzaju publicznych wyznań. Clerambault dąsał się, rozprawiał, upierał się przy swojem. Perrotin, w nastroju do otwartych zwierzeń, chcąc przyjaciela informować o prawdziwym stanie rzeczy, odmalował mu swoje otoczenie, wielkich intelektualistów wysokiego uniwersytetu, których był urzędowym przedstawicielem: historyków, filozofów, retoryków. Wyrażał się o nich z tajoną pogardą, głęboką, chociaż w sposób grzeczny, z domieszką osobistej goryczy: albowiem, mimo swej wielkiej ostrożności, był zanadto inteligentny, by nie być podejrzany mniej inteligentnym z pomiędzy swoich kolegów. Mówił o sobie, że jest