Po Opolskich stawach
Siwa gąska pływa,
Z wielkiego kochania,
Ba-li miłowania
Nie rado co bywa.
Zaszedł pod okienko,
Zawołał: ma kochanko,
Otwórz okieneczko,
Moja kochaneczko,
Pociesz me serdeczko.
Tobie nie otworzę,
Zaprę i założę,
Bobyś mnie ty ukradł
Mój zielony wianek
Ze strzebła,[1] ze złota.
Nie płacz, nie lamentuj
Dzieciątko kolébać,
Bo jak ja z wojny powrócę,
Bo jak ja z wojny powrócę,
Będę go piastować.
Żaden tego nie trza wystać,[2]
Co wojak musi;
Choćby strzały z nieba prały,
Maszerować musi.
Jak wojaczek maszeruje,
To mu pięknie grają:
Ubogiemu wojaczkowi
Łzy z oczka kapają.
Zostań z Bogiem, ma kochanko,
Na potemne czasy:
Bo ja muszę maszerować
Przez góry, przez lasy.
Jak my tamci pociągnęli,
Gwery swe złożyli:
Tam się wszyscy wojaczkowie
Na śmierć przeprosili.
Jeno jeden nie przeprosił,
Ten co bęben nosił:
On powiedział, że nie zginie,
Że go kula minie.
Piérwsza kula wyleciała,
W niego uderzyła:
Oto ty masz, ty tamborze,
Piérwsza twoją była.
Pożeną nas jako bydło
Pod te ciężkie strzały,
A jak to nas wespół braci
Będą łzy kapały.
Byśmy nie byli rodzoni
W takie ostre czasy;
Jużesmy się napłakali
I ojcowie nasi.
Bądźmy już teraz weseli
Po téj wszystkiéj sprawie:
Żeśmy już są zwyciężoni
W naszéj ciężkiéj sprawie.