Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  85  —

— Nie błędny ognik to, mój bracie ale tlejące zarzewie ogniska czyhającego Osaga. Patrz, jak się rozpala od jego dmuchań, wkrótce ujrzysz cały brzeg oświetlony.
Twierdzenie Natana wkrótce się sprawdziło.
Światełko, zrazu słabe, zwiększało się coraz bardziej, aż nakoniec jasnym buchnęło płomieniem, oświetlając okoliczne skały i rzekę, a nawet twarze przerażonych wędrowców. Zarazem można było zpoznać ciemną postać Indyanina, który wciąż dorzucał do ogniska chróstu. Ilu jego towarzyszów, śpiących lub czuwających, znajdowało się w zaroślach, otaczających ognisko, tego nikt nie był w stanie odkryć.
Podróżnych ogarnęło niewymowne przerażenie, przekonali się bowiem, że i Niższy Bród, do którego przybyli, zarówno był obsadzony przez Indyan, jak i Górny. Roland wpadł w niewysłowioną wściekłość, gotów był odważyć się na największe niebezpieczeństwo, byle raz wyjść z niepewnego położenia w jakiem się znajdowali. Nalegał na Natana, ażeby przeprawić się przez bród, którego szum niezawodnie zagłuszy łoskot, jaki konie zrobią, przebywając rzekę.
— A choćby nas dostrzegli mówił — to w takim razie poszlemy parę kul tym opryszkom przy ognisku, a zanim się opamiętają, ujdziemy im z oczu, pędząc co koń wyskoczy. Natanie, zajmij się kobietami, a wy bracia moi — dodał zwracając się do pastora i Cezara — za mną i róbcie to, co ja będę robił.