Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  255  —

Z drugiej strony kilku wojowników korzystając z zamieszania pędziło ku Rolandowi. Wiedzieli że ich śmierć czeka, ale postanowili wydrzeć białym owoc ich zabiegów i zamordować jeńca, zanim go współrodacy odbić zdołają. Młody Wirgińczyk już się miał za zgubionego, gdy nagle jakaś postać olbrzymia pojawiła się pomiędzy katami i ofiarą.
Indyjska opończa obficie krwią przesiąknięta pokrywała jej ciało jaskrawemi barwami pomalowane. W lewej ręce trzymał skrwawioną czuprynę nawpół siwą, ozdobioną szponami i piórami sępa, w prawej stalowy topór Wenongi. Toporem tym rozmiażdżył głowę megery indyjskiej chcącej zabić Ralfa, a potem zwrócił się do Indyan zagrażających Forresterowi.
Dzicy biegnący zamordować Rolanda, ujrzawszy zjawisko krzyknęli przerażającym głosem:
Dżibbenenosah, Duch Puszczy!
I w dzikiem zamieszaniu zaczęli pierzchać, ale mniemany Duch Puszczy, Natan, poskoczył za nimi i waląc straszliwymi ciosami, gruchotał czaszki uciekających. Gromada białych dokonała ich klęski, siekąc i bijąc bez litości.
Tymczasem Natan rzucił się ku jeńcom i szybkimi ciosami siekiery porozcinał ich więzy.
— Bracie mój! — mówił, wyzwalając Rolanda, — nie opuściłem cię, jak zapewne mniemałeś.
— Niech żyje Krwawy Natan! — wołali zwycięzcy.