Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  189  —

tan — koń dla utrudzonej dzieweczki bardzoby się przydał. Jeżeli więc sumienie twe pozwala na postaranie się o konia, to wziąwszy jednego, mógłbyś jeszcze ze trzy do niego dołączyć, ażebyśmy jej w ucieczce towarzyszyć mogli. Gdybyś tego dokazać potrafił, nie dawszy się wyśledzić i schwytać, nie miałbym nic przeciw temu abyś mi towarzyszył.
— Otóż teraz mówisz jak człowiek rozumny! Dostarcz mi tylko uździenic, a pokażę wam, jak się z przed nosa kradnie konie Osagom.
— Uździenic nie mam, ale weź moją skórzaną opończę i potnij ją na rzemienie, bo już nie będzie mi potrzebna.
To powiedziawszy Natan zdjął opończę, którą Ralf natychmiast pociął w cienkie rzemienie. Kwakier tymczasem włożył bawełnianą koszulę jednego z zabitych Osagów, zawiesił na niej indyjską opończę, przepasał się pasem. Poczem wydobywszy z zawiniątka ziemię czarną i czerwoną, jakiej zapasy Indyanie zwykle noszą przy sobie, począł malować sobie twarz, szyję i ręce w najrozmaitsze wzory. Po skończeniu przebrania był zupełnie podobny do dzikiego czarnoksiężnika Osagów i wyglądał straszliwie.
Roland nalegał żeby go także z sobą zabrali, zapewniając, że będzie im wielką pomocą w razie niebezpieczeństwa.
— Gdyby tylko o niebezpieczeństwo chodziło — odezwał się Natan — radzi wzięlibyśmy cię z sobą. Ale usługi, jakiebyś nam mógł oddać,