Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  177  —

Lecz jeżeli wdamy się w tę walkę nierówną, być może, że nie tylko nie wyswobodzisz swej siostry, ale już jej całkiem nie zobaczysz.
— Gdybym zginął... — szepnął Roland ze smutkiem.
— Nacóż koniecznie masz ginąć? — odrzekł Natan. — O tem nie myśl, ja mniemam, że ich zwyciężymy, lecz nie wiem, czy sumienie twoje dozwoli ci zgładzić ich wszystkich?
— Dlaczegóż wszystkich? — zagadnął kapitan. — Wszak można poprzestać na odbiciu jeńca.
— O nie mój drogi! Nie! Widzisz, gdyby przypadkiem choć jeden z tych opryszków uszedł, to narobi tyle hałasu, że będziemy musieli zrzec się zamiaru wyzwolenia twej siostry. Wybieraj więc, kogo mamy ratować: Edytę czy tego nieznajomego?
Roland zastanowił się. Uwagi Natana były bardzo uzasadnione. Gdyby napad na dzikich chybił celu, trzebaby było zrzec się zupełnie oswobodzenia Edyty. Ale z drugiej strony zostawić rodaka w ręku katów, mając sposobność wyzwolenia go, byłoby niegodnem. Kapitan przypomniał sobie straszliwe swoje położenie, z którego wybawił go Natan; namyśliwszy się więc, zwrócił się ku niemu i zawołał:
— Natanie, byłem również skrępowany i pozbawiony ratunku, jak ten nieszczęśliwy, a trzech Indyan pilnowało mnie. Ty sam jeden odważyłeś się na wyzwolenie mnie z ich rąk. Hańbą byłoby, gdybyśmy we dwóch cofnęli się przed dzi-