Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  141  —

około skrępowanego, robić rozmaite miny i gesta; nakoniec usłyszawszy wrzawę zdala dochodzącą, wybiegł na wzgórek dla zbadania przyczyny; reszta Indyan udała się za nim.
Kapitan, lubo znękany przegraną swych współziomków i bólem, jaki mu sprawiały rzemienie krępujące go, więcej jednakże cierpiał myśląc o siostrze. Nie wiedział, czy żyje i co się z nią stało, i z utęsknieniem oczekiwał na pojawienie się nowo przybywających, mając nadzieję, że może z ich rozmowy dowie się o losie Edyty.
Tymczasem wrzawa coraz się zwiększała, a wkrótce potem przybycie dwudziestu z górą Osagów wyjaśniło jej powód. Był to jeden z oddziałów indyjskich, powracających z wyprawy na osady europejskie; dwie hordy spotkawszy się, wydały okrzyk radosny. Poza Indyanami krył się jakiś biały, mający na głowie czerwony turban.
Nowo przybywający jechali konno. Oprócz swoich wierzchowców mieli z sobą kilka koni jucznych, obładowanych jak można było wnosić najrozmaitszymi przedmiotami zrabowanymi w spustoszonych osadach. Suknie, sprzęty, broń, naczynia kuchenne, fajki i kilka baryłek wódki stanowiły tę zdobycz; prócz tego pędzono kilkanaście sztuk bydła i kilka luźnych koni.
Obydwa oddziały zgromadziły się na pochyłości pagórka, na którym Roland leżał. Utworzono obszerne koło, w środku zasiedli na dwóch kamieniach trzej wodzowie oddziałów: Piankishaw, olbrzymi Indyanin ze srogiem wejrzeniem i trzeci,