okrzyk Indyan, co okazywało, że ruiny chaty nieprzyjaciel otoczył dokoła.
— Więc starajmy się przeprawić przez rzekę, tamtej strony dzicy zapewne nie strzegą.
— Rzeka jest bystra i gwałtowna, a najdzielniejszy koń zaledwie zdoła się oprzeć; do brodu dalej stąd, niż dwieście sążni, a dzicy przecięli drogę. Czy słyszysz, jak spienione nurty rozbijają się o skały? Tem niebezpieczniej przebywać ją teraz, gdy wezbrała po rannej ulewie; o sto kroków poniżej jest wodospad, który nieostrożnego jeźdźca lub słabszego konia łatwo pochłonąć może.
— Cóż więc czynić? — zapytał Roland, obcierając czoło, perlistym potem okryte.
— Uzbroić się w odwagę i starać się wszelkimi sposobami zmniejszyć liczbę wrogów, skoro liczby przyjaciół zwiększyć nie możesz. Ot i teraz, jeżeli nie poczytasz tego sobie za grzech, mógłbyś zastrzelić tego nieboraka, który z taką ostrożnością czołga się ku chacie.
To powiedziawszy, Natan pociągnął Rolanda ku otworowi w ścianie i wskazał mu Indyanina, pełznącego jak wąż wśród trawy.
Ale oko Rolanda nie było przyzwyczajone do rozpoznawania przedmiotów w nocy, więc pomimo wskazówek Natana nie zdołał odkryć zbliżającego się nieprzyjaciela.
— Nic nie widzę — szepnął do Natana — strzel sam, skoro go tak dobrze rozróżniasz.
— Ja mam strzelić? — rzekł Natan ze wstrę-
Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/116
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 104 —