Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  102  —

nej teraz w najgłębszej ciemności, począł przebiegać z miejsca na miejsce i wydawać okrzyki wojenne. Głos jego kilkakrotnie się zmieniał tak łudząco, że Colbridge nawet i Cezar uwierzyli, że zastęp kolonistów nadbiegł z odsieczą. Trzy strzały, dane przez Rolanda do uchodzących Indyan, powiększyły jeszcze złudzenie. Indyanie znikli w cieniach nocy, a waleczni Europejczycy odetchnęli nieco po gwałtownej bitwie.
Walka, którąśmy dopiero co opisali, odbyła się nadzwyczaj szybko. Roland nie umiał sobie nawet zdać sprawy z jej przebiegu pomyślnego, o którym świadczyły tylko cztery ciała zabitych Indyan, gdyż głucha cisza zaległa na nowo okolicę i niktby nie przypuścił, że przed kilku minutami życie gromadki wędrowców wisiało na włosku.
Skuteczny i bez wątpienia całkiem nieprzewidziany opór małego oddziału, tak nieszczęśliwie dla napastników zakończony, odebrał im przynajmniej chwilowo śmiałość do powtórnego ataku. Przestrach i zamieszanie ogarnęło Osagów.
W tej chwili osłupienia Indyan Natan przysunął się do Rolanda i zawołał ze wzruszeniem:
— O, bracie, przebacz mi, że przez moją nierozwagę o mało że nie utraciłeś swej ukochanej siostry.
— Ani słowa o tem, nie obwiniam ciebie bynajmniej — odrzekł Roland. — Powiedz mi jednak, czyś ty zabił dzikiego, który pierwszy wdarł