Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział trzydziesty pierwszy.
POSZUKIWANIE SKARBU. DROGOWSKAZ FLINTA.

— Kubusiu! — rzekł Silver, gdy byliśmy sami. — Jeżeli ja ocaliłem twoje życie, to i ty ocaliłeś moje, a tego ci nie zapomnę. Widziałem, że doktór cię namawiał do ucieczki... widziałem kącikiem oka... i widziałem, żeś powiedział: nie! — zupełnie, jakbym słyszał... Kubo, za to jestem ci bardzo wdzięczny! Jest to pierwsza iskierka nadziei, jaka mi zabłysła od czasu, gdy zawiódł nas atak na warownię. Tobie nadzieję tę zawdzięczam. Teraz, Kubusiu, mamy iść na poszukiwanie skarbu i mamy jakieś tajne polecenia... Tego to nie lubię... Musimy obaj trzymać się koło siebie, jeden niemal u boku drugiego, a ocalimy szyje, naprzekór wszelkim przeciwnościom losu!
Jeden z ludzi, uwijających się przy ognisku, zawołał na nas, że śniadanie już gotowe, to też niezadługo siedliśmy na piasku i jęliśmy posilać się sucharami i przypiekanym pekeflajszem. Ognisko tak było wielkie, że możnaby na nim upiec całego wołu; właśnie w owej chwili wystrzeliło ono i rozgorzało tak potężnie, że podejść ku niemu można było jedynie od strony wiatru i to z wielką ostrożnością. Z tą samą