Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obfitości. W środku tego parowu znajdował się mały namiot z koźlej skóry, podobny do tych, jakie cyganie wożą z sobą w Anglji.
Zbiegłem w wądół, podniosłem skrzydło namiotu i znalazłem tam łódź Benjamina Gunn — domorosłą i zrobioną jak najniezgrabniej: niekształtna, o sękatych bokach dłubanka z surowego drewna, powleczona wyściółką ze skóry koźlej, włosem do wewnątrz. Cały ten sprzęt był okropnie mały, nawet dla mnie i trudno mi było uwierzyć, że mógł w niej jeździć dorosły człowiek. Było tam jedno siedzenie poprzeczne, niskie jak tylko być może, rodzaj podnóżka z przodu łodzi i dwa wiosła do poruszania.
Nie widziałem wprawdzie dłubanek, jakie robili starożytni Brytowie, ale wówczas ujrzałem chyba taki właśnie rodzaj łódki i nie mogę dać wam lepszego wyobrażenia o łódce Benjamina Gunn, jak mówiąc, że była to najpierwotniejsza i najlichsza „topiduszka“, jaką kiedykolwiek wyrobiono. Miała jednak ona spewnością tę wielką zaletę, że była nadzwyczaj lekka i zdatna do przenoszenia.
Zapewne przypuszczacie, że gdy już znalazłem łódkę, miałem narazie już dość włóczęgi. Tymczasem w mej szalonej głowie powstała myśl, którą byłem tak zachwycony, że wykonałbym ją, napewno nawet wtedy, gdyby mi przyszło się narazić na gniew kapitana Smolletta. Postanowiłem podkraść się pod osłoną nocy, odciąć Hispaniolę i puścić ją na los szczęścia, żeby dobiła do lądu gdzie jej się spodoba. Nabrałem przekonania, że po porażce, doznanej rano, buntownicy nie mieli gorętszego pragnienia, jak podnieść kotwicę i popłynąć na morze, mojem zdaniem, należało zamiar ten uprzedzić a ponieważ widziałem, że straż-