Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pijackie śpiewy piratów; zasię co do drugiego doktór „stawiał w zakład perukę“, że gdy będą obozowali wśród trzęsawiska niezaopatrzeni w lekarstwa, tedy połowa ich wyginie jeszcze przed upływem tygodnia.
— To też — dodał — o ile nas wpierw nie powystrzelają, to niech się cieszą, jeżeli uda się im wsiąść na pokład szonera, którym zawładnęli. Bądź co bądź jest okręt, na którym znów będą mogli uprawiać swe zbójeckie rzemiosło!...
— Pierwszy okręt, jaki straciłem! — westchnął kapitan Smollett.
Łatwo sobie wyobrazić, iż byłem przejściami swemi piekielnie zmęczony. To też ledwo położyłem się na spoczynek (co nastąpiło po wielu zataczaniach się), zasnąłem twardo, jak kłoda.
Już towarzysze moi byli dawno na nogach, zjedli śniadanie i powiększyli stos paliwa jodłowego bezmała o połowę dotychczasowej wysokości, gdy ocknąłem się, przebudzony jakiemś poruszeniem i gwarem głosów.
— Biała chorągiew! — ktoś mówił, a zaraz potem rozległ się krzyk zdumienia:
— Silver parlamentarzem!
Usłyszawszy to, zerwałem się na równe nogi, przetarłem powieki i podbiegłem do strzelnicy, wyciętej w ścianie budynku.