Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przybiegł doktor, a tuż za nim podążał człowiek od interesów. Chłopiec i kosz przedstawiali oboje bardzo smutny widok, gdyż jeden przebył cztery miesiące pod ziemią w pewnej grocie po drodze do Achères, a drugi przebiegł około pięciu mil tak szybko, ile tylko miał siły w nogach, przytem połowę tej odległości pod przytłaczającem go brzemieniem.
— Janie-Maryo! — zawołał doktor głosem, który brzmiał zbyt seraficznie, aby go można było nazwać hysterycznym — to jest? to jest! — wołał. — O, mój synu, mój synu!
I usiadłszy na koszu rozpłakał się, jak małe dziecko.
— Nie pojedziecie teraz do Paryża — rzekł Jan-Marya nieśmiało.
— Kazimierzu — powiedział Desprez, podnosząc zalaną łzami twarz — czy widzisz tego chłopca, tego anielskiego chłopca? To on jest złodziejem. Ukrył on skarb przed człowiekiem, który nie był wart, by mu powierzono jego użycie; wraca mi go teraz, gdy jestem wytrzeźwiony i upokorzony. Takie są, Kazimierzu, owoce mojej nauki, a ta chwila jest nagrodą mego życia.
Tiens — rzekł Kazimierz.