Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Desprez, proszę cię, trzymaj język za zębami — odrzucił Kazimierz. — Chcę wypytać się tego chłopca stajennego, i jeżeli jesteś tak pewnym jego niewinności, pozwól mu odpowiadać samemu. — A więc, panie — kończył, kierując swój ćwikier na Jana-Maryę — wiedziałeś, że skarb mógł być skradziony bezkarnie? Wiedziałeś, że nie mógłbyś być o to ściganym sądownie? Gadaj. Wiedziałeś, czy nie?
— Wiedziałem — odpowiedział Jan-Marya żałośliwym szeptem.
Siedział, mieniąc się na twarzy, jak światło latarni morskiej, zaciskając histerycznie palce, istne uosobienie winy.
— Wiedziałeś gdzie skarb złożono? — badał inkwizytor.
— Tak — szepnął Jan-Marya.
— Powiadasz, że byłeś przedtem złodziejem — ciągnął dalej Kazimierz. — Któż mi zaręczy, że nie jesteś nim dotąd? Sądzę, że potrafiłbyś wdrapać się na zieloną bramę?
— Tak — odrzekł jeszcze ciszej winowajca.
— A więc to ty ukradłeś te rzeczy. Wiesz o tem i nie śmiesz się wypierać. Spojrz mi w oczy. No, podnieś twe ślimacze ślepia i odpowiadaj.
Ale zamiast tego Jan-Marya wybuchnął przeraźliwym rykiem i zerwawszy się z miejsca, uciekł z altany. Anastazya za nim pobiegła, aby złapać i uspokoić ofiarę, zdążyła wprzód jednak wypuścić partyjską strzałę:
— Kazimierzu, jesteś bydlę!
— Mój bracie — rzekł Desprez z najwyższą godnością — doprawdy, pozwalasz sobie.
— Desprez — przerwał Kazimierz — na miłość Boską, bądź rozsądnym. Telegrafujesz mi, abym rzucił moje interesa i przyjeżdżał tu załatwiać twoje. Przyjeżdżam, pytam w czem rzecz? powiadasz: »znajdź mi