Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczuciach. Jest on, mogę rzec, naszą największą pociechą.
— Tak — mruknął Kazimierz. — A zanim stał się członkiem rodziny?
— Jan-Marya pędził przedziwną egzystencyę, doświadczenie jego życiowe miało sposobność wykształcić się wszechstronnie — odpowiedział Desprez. — Gdybym miał wybierać rodzaj wychowania dla mego syna, nie wybrałbym innego. Zacząwszy życie z wędrownymi aktorami i złodziejami, Jan-Marya wzniósł się do przyjaźni i towarzystwa filozofów i można powiedzieć, że przebiegł całą skalę życia ludzkiego.
— Ze złodziejami? — powtórzył szwagier z miną zamyśloną.
Doktor byłby chętnie odgryzł sobie język. Przewidywał już na co się zanosi i gotował się w myśli do energicznej obrony.
— Czy kradłeś kiedykolwiek sam? — zapytał Kazimierz, zwracając się nagle ku Janowi-Maryi i przykładając po raz pierwszy do oka szkiełko monokla, zawieszonego u szyi.
— Tak, panie — odpowiedział chłopak, rumieniąc się gwałtownie.
Kazimierz odwrócił się ku obecnym, gryząc usta i kiwając znacząco.
— Hę? — rzekł — jak się to wam podoba?
— Jan-Marya jest prawdą chodzącą — odparł doktor, wypinając się chełpliwie.
— Nigdy jeszcze nie skłamał — dodała pani. — To najpoczciwszy chłopiec.
— Nigdy nie skłamał, czyż tak? — zastanawiał się Kazimierz. — Diwne, bardzo dziwne. Uważaj-no, mój młody przyjacielu — mówił dalej — wiedziałeś o tym skarbie?
— Pomagał wnosić go do domu — wmieszał się doktor.